Za każdym rogiem czeka wyzwanie, mówi Václav Marhoul, reżyser  „Malowanego ptaka”

Za każdym rogiem czeka wyzwanie, mówi Václav Marhoul, reżyser „Malowanego ptaka”

Oscary 2021 zbliżają się wielkimi krokami i w związku z tym chcieliśmy przedstawić ciekawe filmowe projekty czeskie i wybitnych reżyserów.

Za każdym rogiem czeka wyzwanie, mówi Václav Marhoul, reżyser „Malowanego ptaka”
Na pierwszym miejscu plasuje się Václav Marhoul, reżyser filmu „Malowany ptak”, na podstawie powieści Jerzego Kosińskiego. Chociaż jest to „dopiero” trzeci film artysty, kosztował ponad 170 milionów koron i nad jego produkcją autor spędził niemal 11 lat swego życia.

„Malowanego ptaka” obejrzało w Czechach ponad 100 000 widzów. Po latach jest on pierwszym filmem czeskim przyjętym do głównego konkursu prestiżowego zagranicznego festiwalu - w Wenecji. Znalazł się także wśród filmów kandydujących do Oscara. A teraz Marhoul być może rozpocznie produkcję superfilmu o amerykańskim senatorze i antykomuniście McCarthym.

Panie Marhoul, „Malowany ptak” jest dużym sukcesem, prawda? Czy oczekiwał Pan tego, odczuwa Pan satysfakcję?

Nie nazwałbym tego satysfakcją. Jest to wspaniałe, ale je nie realizuję filmów po to, aby dostać się do Wenecji czy kandydować do Oscara. Uważam też, że nie powinno tak być. Nie kręciłem filmu w tym celu, chciałem po prostu dobrze odtworzyć tę historię. Miałem potrzebę realizacji tego filmu, opowiedzenia ponadczasowej historii małego bohatera. A więc ta nagroda ucieszyła mnie ogromnie, ale tak naprawdę jest to taka klasyczna wartość dodana w mojej pracy.



 

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, w pewnej chwili wydawało się, że film mógł otrzymać naprawdę dużą nagrodę, ale nie sądzę, że jest Panu przykro…
Nie, nie jest mi przykro, naprawdę. W tym celu nie tworzy się sztuki.

Czy pamięta Pan, kiedy zdecydował: nakręcę „Malowanego ptaka”, na podstawie słynnej powieści Jerzego Kosińskiego? Wiem, że było to w roku 2007, ale kiedy dokładnie została podjęta ta decyzja?Podczas lektury tej powieści. Przyznaję nawet, że zdecydowałem o tym już po przeczytaniu pierwszych stron. Jeszcze nawet nie doczytałem do końca, jeszcze nie wiedziałem dokładnie, o czym ta cała książka jest, ale niemal każde zdanie było inspirujące, emocjonalne, niemal każdy akapit był dla mnie niesamowicie pomysłowy.

Dlaczego zdecydował się Pan przeczytać powieść?
Polecił mi ją mój kolega, artysta Jiří David. Człowiek niestety nie ma tyle czasu, aby dowiadywać się, co jest nowego na rynku książki, co warto przeczytać. Gdyby życie było dłuższe, przeczytałbym więcej książek, takich, które naprawdę powinienem przeczytać. Kupiłem więc „Malowanego ptaka” i tak się to zaczęło. Historia jest niesamowicie trudna, przerażająca, rozumiem, że wiele osób może brnąć przez nią nawet przez pół roku.  

Ale rozumiem, że Pana to nie dotyczyło?
Ja ją przeczytałem w ciągu 5 godzin.

Gdzie to się stało, myślę, że warto dodać?
Przeczytałem ją w pięknym, południowoczeskim mieście - Czeskim Krumlovie.


 

Co było dalej?
Wiedziałem, że chętnie ją zekranizuję, ale byłem jednocześnie świadomy tego, że trudno mi będzie zakupić prawa autorskie. Nie wierzyłem, że to się uda, więc odsuwałem ten pomysł od siebie. Ale w końcu zrozumiałem, że nie mam wyjścia, że po prostu muszę spróbować.

Czy obawiał się Pan, że nie uda się tego nakręcić w Czechach?
Nie bałem się wielkiego wyzwania. „Malowany ptak” jest światowym bestsellerem. To było tą przeszkodą. Bałem się, że jako nieznanemu reżyserowi i producentowi, nie uda mi się nigdy uzyskać praw autorskich. Wiedziałem, że wielu innych starało się o nie bezskutecznie.  

Jak więc Pan je kupił?
Nawet odszukanie, kto jest właścicielem tych praw, nie było łatwe. Kosiński popełnił samobójstwo w roku 1991 w Nowym Jorku, zmarł jako bezdzietny.  Mój prawnik Petr Ostrouchov i ja uzyskaliśmy informację, że praw do dzieła rościły sobie dwie instytucje – duże wydawnictwo żydowskie Spertus w Chicago i fundacja drugiej żony Kosińskiego. Groziło skierowaniem sprawy do sądu, ale w końcu, o ile wiem, na szczęście udało się osiągnąć porozumienie i prawami zarządza  Spertus. Poszedłem do nich i rozpocząłem negocjacje. Od pierwszego impulsu, aż do chwili, kiedy trzymałem w ręku podpisaną umowę, minęły łącznie 22 miesiące.

Ta książka jest wyjątkowa, ale jednocześnie ciężka. Trudno się kręciło ten film?
Na realizację filmu składają się dwa czynniki. Pierwszym są nasze przeżycia, jako  reżysera, nasze emocje. Drugim jest wsparcie techniczne i logistyczne. Ten film był ciężki pod wszystkimi względami.

Pisanie scenariuszy polega na znalezieniu odpowiedzi na pytanie „dlaczego”. Reżyser  szuka następnie odpowiedzi na pytanie „jak”. Ale jeśli czuje Pan, w jaki sposób chce Pan opowiedzieć tę historię, obrazy i ujęcia zaczną pojawiać się same. Ze mnie i z kamerzysty Vladimíra Smutnego stało się podczas kręcenia filmu jedno ciało, jedna dusza, ponieważ on też dużo odczuwał. Dlatego nie mieliśmy nawet scenariusza technicznego, w przeciwieństwie do naszych poprzednich filmów. Wprawdzie codziennie wiedzieliśmy, co chcemy nakręcić, ale wszystkie ujęcia wymyślaliśmy dopiero na miejscu. Przez każdą scenę pozwalaliśmy się jakby emocjonalnie przeciągnąć. To było niesamowite.

Szliście po prostu chronologicznie?
Tak, to też. Było to niesamowite wyzwanie, ponieważ historia wciąż się tworzyła, zmieniała, włącznie z głównym aktorem dziecięcym. Piękna praca. Nie mogłem się doczekać każdego dnia zdjęciowego. Ale to było trudne, to prawda.

Czytał Pan powieść w Czeskim Krumlovie i tam pisał Pan scenariusz. Czy jest to dla Pana ważne miejsce?
To jest takie moje miejsce. Zabrzmi to trochę mistycznie, ale byłem kiedyś w roku 2002 na ćwiczeniach wojskowych w Boleticach, dużym terenie wojskowym, który znajduje się tuż obok. Po zakończeniu ćwiczeń pomyślałem, że dawno nie byłem w Czeskim Krumlovie, więc podjadę tam. Idę więc przez stare miasto, konkretnie po ulicy Radniční, w kierunku od Starego Mostu w górę, do rynku i mijam  piękny średniowieczny dom po prawej stronie, Hotel U malého Vítka. Nagle coś mnie zatrzymało, odwróciłem się i poczułem emanującą z niego energię. Zrozumiałem, że to jest moje miejsce. I tak w końcu napisałem tam wszystkie swoje filmy – „Mazany Filip”, „Tobruk” i „Malowany ptak”. Stałem się w Krumlovie takim praskim „słoikiem”, znam tam już tyle osób, zwiedziłem wszystkie zaułki. Ale przede wszystkim jest to miejsce, w którym niezwykle dobrze mi się tworzy.

Są takie rzeczy na niebie i ziemi, na które człowiek powinien czasem zwracać uwagę, prawda?
Ja na nie bardzo zwracam uwagę. Dla mnie intuicja jest niczym latarnia morska w najczarniejszej mgle i podczas gwałtownej burzy. Pisanie jest twórczością, nie pracą. Praca to zwykle mnóstwo różnych pragmatycznych zadań, które nas tak naprawdę nie uskrzydlają. Ale twórczość to zupełnie inna kategoria. Musimy się skoncentrować, odciąć się całkowicie od świata, przynajmniej w moim przypadku. Włączyć tę żeńską część mózgu, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jedynym sposobem na twórczość jest dać upust swym uczuciom, nie pisać według jakichś szablonów, instrukcji, linijek i kalkulatorów. Myślę, że nie da się tego robić porządnie w ten sposób. Ale to jest tylko moja opinia.  

Jak wybierał Pan obsadę aktorską w „Malowanym ptaku”? Kiedy wpadł Pan na pomysł, aby zatrudnić zagraniczne gwiazdy – Udo Kiera, Harvey`a Keitela, Stellana Skarsgarda, Juliana Sandse, Barry`ego Peppera?
Mógłbym o tym opowiadać godzinami, ponieważ nie było to łatwe. Jako reżyser, nie wybierałem ich do tych ról dlatego, że są gwiazdami filmowymi światowej sławy. Wybrałem ich tylko dlatego, że wierzyłem i czułem, że świetnie zagrają, że pasują do tych ról, że są po prostu najlepsi. Dokładnie pamiętam moment, w którym nagle zdałem sobie sprawę, że dzięki temu, jakim bestsellerem jest „Malowany ptak”, mogę sobie pozwolić na dotarcie do każdego. Poczułem się nagle jak małe dziecko w cukierni, jeśli Pan mnie rozumie. Zbiegiem okoliczności stało się to znowu w Czeskim Krumlovie.


 

A kto był pierwszym z tych aktorów?
Jako pierwszego udało mi się zyskać Stellana Skarsgaarda. Ale to byłaby długa opowieść, ponieważ tak się złożyło, że zapoznałem się z nim na początku lat dziewięćdziesiątych. Jeśli chodzi o pozostałych, stanąłem przed problemem, ponieważ nigdy o mnie nie słyszeli. Kim jest Marhoul? Co już nakręcił? Co sobą reprezentuje? Nie wiedzieli tego, ale na szczęście wszyscy bez wyjątku znali tę powieść. Byli tak ciekawi, jak udało mi się przerobić ją na scenariusz filmowy. To w jakiś sposób mnie uratowało, pomogło. A potem sam scenariusz. Ostatnim z aktorów był Barry Pepper, którego wiele osób pamięta z filmu Stevena Speilberga „Szregowiec Ryan”, gdzie zagrał rolę snajpera. Z jego agentką negocjowało się o wiele łatwiej, ponieważ pierwsze pytanie, które zadają agenci brzmi: „A kto tam jeszcze występuje?” Więc zanim był to Barry, miałem już za sobą współpracę ze Stellanem i Harveyem Keitelem i Udo Kierem. Agentka Barry`ego natychmiast potraktowała poważnie moją ofertę.

Stopniowo udało mi się zaangażować wszystkich, oprócz Johna Malkovicha, którego rolę w końcu przekazałem wspaniałemu Julianowi Sandsowi. Spotkaliśmy się z Johnem dwa razy, scenariusz mu się podobał, ale ostatecznie otrzymał większą rolę i lepszą ofertę od tej, którą ja mogłem mu zaproponować i w naszym terminie grał, o ile pamiętam, w Nowym Orleanie. Ale angaż Juliana okazał się bardzo trafiony. Ze względu na jego fizjonomię i styl, musiałem częściowo przepisać cały rozdział zatytułowany Kapłan i Garbos, znaleźć inne rozwiązania, inne motywy psychologiczne. Wszystko, jak się okazało, wszystko na dobre.

Obsada „Malowanego ptaka” jest naprawdę międzynarodowa. W filmie występują aktorzy z Ukrainy, Polski, Słowacji, Niemiec, Czech, a także z Rosji, konkretnie  Alexej Kravčenko. Bardzo chciałem go zaangażować. W wieku lat trzynastu zagrał główną rolę w filmie Elema Klimova z roku 1985 pod tytułem „Idź i patrz”, który uważam za jeden z najlepszych na  świecie. Dziecięca rola Klimova była fenomenalna.  Być może wytrzyma porównanie z moim chłopcem w roli głównej, Petrem Kotlárem z Czeskiego Krumlova. Widzi Pan, znowu wróciliśmy do tego ważnego miasta.

Jak się Panu współpracowało ze słynnymi aktorami?
Współpraca była wspaniała. Również dlatego, że miałem taki wspaniały zespół. Od razu poczuli, że znaleźli się na miejscu – i nie mam tu na myśli tylko tych pięknych miejsc, w których filmowaliśmy – w którym panował pozytywny profesjonalizm. Dostrzegali, jak ludzie z ekipy filmowej pracowali, jak się komunikowali, jak się wzajemnie traktowali, jaka była w ogóle atmosfera… Myślę, że czuli się dobrze, że był to dla nich niezwykły komfort. W moim przypadku duży wpływ na nasze relacje miało to, że zawsze rozmawiałem z nimi o ich roli, że omawialiśmy wszystko z wyprzedzeniem, wspólnie staraliśmy się rozgryzać problemy. Ale pracowałem w ten sposób nie tylko z nimi, ale z każdym aktorem, bez wyjątku.  

Czy rozwinęła się między wami bliższa więź?
Do dziś piszemy do siebie i jesteśmy w kontakcie. Dziś (13.05) na przykład składałem życzenia urodzinowe Harvey`owi.

Ciekawa jest historia głównego bohatera, Petra Kotlára z Czeskiego Krumlova. Czy pierwotnie miał zagrać jego brat Michal?
Możemy przez chwilę filozofować, czy było to przeznaczenie, czy przypadek. Chociaż zawsze pogrążałem się z klasycznej fizyki, uwielbiam zagłębiać tajemnice fizyki kwantowej. Można ją tak trochę werbalnie zdefiniować pięknym zdaniem, które uwielbiam: Przeznaczenie to szalony woźnica, który trzaska biczem nad narowistą szkapą o imieniu przypadek. Proszę więc sobie wybrać.

Po raz pierwszy zobaczyłem Michała w restauracji Cikánská jizba w Czeskim  Krumlovie, w pobliżu mojego hotelu. Każdego wieczoru po pracy chodziłem tam na wino. Pewnego razu grała tam cygańska kapela, znałem tych ludzi, ale nagle pojawił się wśród nich chłopiec, który grał na skrzypcach.  Był wnukiem szefa zespołu, Milana i wyglądał fantastycznie, jak taki romski Franz Kafka. Zacząłem go w jakiś sposób sprawdzać, testować, ale jak się okazało, Míša był introwertykiem, więc stało się  jasne, że nic nie zdziałam. Z dziećmi, które są nieśmiałe, nie da się pracować przed kamerą.

Minęły kolejne trzy lata, znowu byłem w Czeskim Krumlovie, gdzie prowadziłem mecz futbolu amerykańskiego na miejscowym stadionie lekkoatletycznym, w ramach Dni Armii, z okazji rocznicy wyzwolenia. I nagle mały chłopiec woła do mnie: „Witaj wujku, to ja! To ja! Škubánek!“  Nie miałem początkowo pojęcia, kto to jest, ale powoli zaczęło mi świtać i mówię do niego: „Czekaj… Ty jesteś Péťa, brat Míšy, prawda?“ Spadł mi jak z nieba, zupełnie zapomniałem, że Míša ma rodzeństwo, bo kiedy chciałem z nim pracować, Péťa był jeszcze tak mały, że zupełnie nie brałem go pod uwagę. 


 

Ale on pamiętał Pana i zgłosił się…
Tak. Péťa… Przeznaczenie czy przypadek… W każdym razie zupełne przeciwieństwo  Míšy. Ekstrawertyk, motorek w tyłku, nie postoi, nie posiedzi, ciągle czymś zajęty, ciekawy wszystkiego …

Słyszałem, że nie zawsze było łatwo, nudziła go czasem praca na planie. Musiał Pan także uważać, aby drastyczny film nie wpłynął na jego psychikę. Co Pan robił, aby temu zapobiec?
Przed filmowaniem odbył rozmowę z psychologiem klinicznym Václavem Mertinem. I zdał na szóstkę. Po prostu ma odpowiedni charakter. Zawsze jest pozytywnie nastawiony. I pomimo tego, że jest niezwykle spostrzegawczy, paradoksalnie niektórych bodźców nie chłonie, ponieważ ma tyle innych rzeczy w głowie, że jest w stanie niektóre myśli przechowywać tylko przez krótki czas. Kiedy więc kręciłem z nim jakąś naprawdę trudną scenę, proszę wierzyć lub nie, gdyby spytał go Pan za pięć minut, co przed chwilą nagrywał, nawet by tego nie pamiętał.

Oczywiście korzystałem także z udogodnień techniki, więc w niektórych, szczególnie mocnych scenach, w ogóle nie uczestniczył. Jako przykład, podam jedną z najbrutalniejszych scen, w której wiejskie kobiety na łące mordują Ludmilę, graną przez czeską aktorkę Jitkę Čvančarovą. Péťa obserwuje to straszne zdarzenie. W rzeczywistości, kamera w tej scenie była ustawiona pod dwoma kątami, w lewym był Péťa, w prawym Ludmila. Rano najpierw nakręciłem wszystkie ujęcia z Péťą. Po południu odwróciliśmy kamerę w innym kierunku i już bez udziału Péťi nakręciliśmy resztę sceny. Montaż filmu to czarodziejska sztuczka. Dzięki niemu, obecność Péťi wydaje się całkiem wiarygodna.

Czy Péťa przez większość czasu musiał mieszkać z ekipą?
Tak i myślę, że była to dla niego jedna z najtrudniejszych rzeczy. Podczas zdjęć nie miał wokół siebie rówieśników, przebywał tylko z dorosłymi, z kilkoma wyjątkami. Jednak cały czas mu towarzyszyła babcia i miał do dyspozycji dwie trenerki, które się zmieniały. Bawiły się z nim na planie lub uczyły się z nim, w przerwach między zdjęciami. Nie było chyba minuty, żeby ktoś nie pilnował chłopca.  

Czy rodzina chłopca ufała Panu?
Znamy się strasznie długo… Tak, mieli wielkie zaufanie.Znamy się strasznie długo… Tak, mieli wielkie zaufanie.

Przed „ptakiem” nakręcił Pan wojenny film „Tobruk”, o czeskich żołnierzach podczas II wojny światowej na froncie afrykańskim. Z wojny jest też „Malowany ptak”. Czy to przypadek, czy interesują Pana historie wojenne?
„Tobruk” to tak naprawdę klasyczny dramat wojenny, oparty na losach osób, które zostały wciągnięte w tryby wojny… Uważam, że „Malowany ptak” jest innym gatunkiem. Dla mnie to ponadczasowa, uniwersalna historia, która może się rozgrywać gdziekolwiek. Konkretny czas nie jest istotny. Chodzi o samą wojnę, przynosi to, co najgorsze, wywołuje i umacnia w ludziach najgorsze cechy. Dlatego uważam „Malowanego ptaka” za film psychologiczny, a nie wojenny. 

Jest Pan reżyserem, producentem i scenarzystą, ale także żołnierzem. Słyszałem gdzieś, że czeka Pana półroczna służba. Dlaczego? Dlaczego Pan się na to zdecydował?
Miałem jechać na misję do Afganistanu, ale nic z tego nie wyszło, ponieważ po pierwsze nastąpiła redukcja liczby uczestników, a po drugie pojawiły się ograniczenia czasowe, w związku z moimi obowiązkami zawodowymi. Kiedy już mówimy o tej armii… Wiele osób uważa, że powodem mojej dobrowolnej służby jest to, że lubię na przykład broń czy mundury. Nie dementuję tego, ale z mojego punktu widzenia to najgłupsze i uproszczone wytłumaczenie. Jestem człowiekiem, który został wychowany w szacunku do wojska i wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek walczyli o naszą wolność. Czy jestem więc idealistą? Tak. Dokładnie tak jest. Jestem przekonany, że ze złem trzeba po prostu walczyć. A w życiu zdarzają się niestety sytuacje, w których trzeba mieć w ręku karabin, ponieważ nie ma innego wyjścia.  W związku z tym ważne jest, aby uświadomić sobie, że żyjemy w demokracji, że możemy użyć broni tylko i wyłącznie na podstawie decyzji politycznej. Ważne, aby zrozumieć, że użycie siły jest zinstytucjonalizowane. Niestety w krajach, w których system załamał się, w których wszystko przestało działać, często także lokalne prawa i przepisy, gdzie ludzie cierpią z powodu terroryzmu lub przestępczości zorganizowanej, jest odwrotnie.

Przychodzi mi na myśl masakra w Srebrenicy, podczas wojny w byłej Jugosławii, z której wycofał się kontyngent holenderski, pozwalając tym samym serbskiej armii na zabijanie cywilów…
Oni chyba nie ustąpili, stali się jedynie bezpośrednimi i biernymi świadkami morderstwa ponad ośmiu tysięcy ludzi. Ten holenderski generał wykonywał rozkazy. A więc nie interweniować. I tak dokładnie postąpił. Gdyby przeciwstawił się rozkazom, trafiłby przed sąd wojskowy. To musiał być straszmy dylemat. Dużo o tym rozmyślałem… Gdyby mi się to przydarzyło, pewnie wolałbym stanąć przed tym sądem, niż do końca swych dni być dręczonym przez wyrzuty sumienia i koszmary nocne. Nieustannie zadawać sobie pytania i stawiać zarzuty… To piekło na ziemi.  W takich sytuacjach niech diabli wezmą rozkazy wojskowe. Nie wolno biernie patrzeć na morderstwa i tortury, mając możliwość interweniować. Z drugiej strony, gdyby interweniowali, mogliby stracić życie. Naprawdę trudne, tak strasznie trudne może być to wszystko…

Zakładam, że nadal Pan wypełnia swoje obowiązki związane z sukcesem filmowym? Z czym się one wiążą i kiedy nadejdzie moment, gdy powie Pan, stop?
Nie mogę powiedzieć stop, bo o żywotności filmu, czy o potrzebie dalszej pracy nad nim decyduje zainteresowanie festiwali filmowych, dystrybutorów, dziennikarzy… Ale ogólnie można powiedzieć, że od daty premiery filmu to trwa około półtora roku.  Teraz mamy problem z koronawirusem, więc wszystko się opóźniło. Miałem lecieć na premierę do Seulu, Nowego Jorku, Amsterdamu, do Aten… Ale to wszystko chyba się jeszcze uda. Dopóki to będzie trwało, będę nadal poświęcać większość swojej energii i czasu „Malowanemu ptakowi”.  

Czy zastanawiał się Pan już nad kolejnym filmem?
Otrzymałem już ofertę z Ameryki i przyjąłem ją.

Co to za oferta?
Normalnie nie zdradziłbym tego publicznie, do pewnego czasu, ale zostało to już oficjalnie opublikowane na amerykańskim serwerze Deadline. Dzięki sukcesowi „Malowanego ptaka”, otrzymałem ofertę z prestiżowej agencji CAA w Los Angeles, która reprezentuje reżyserów i artystów. Zaproponowali mi aż trzy scenariusze. Pierwszym był western, który wyglądał wspaniale, bo realizacja tego gatunku filmu jest moim dużym marzeniem. Ale nie podobał mi się scenariusz. Trzeciego scenariusza nawet nie przeczytałem, bo drugi od razu bardzo mnie zainteresował. To dobra, spójna historia. Nazywa się „McCarthy” i jak można się domyślić, bohaterem jest Joe McCarthy, senator z początku lat pięćdziesiątych, który stał się symbolem frustracji i zniszczenia tysięcy istnień ludzkich w Stanach Zjednoczonych, w histerycznej pogoni za tak zwanymi „komunistami”. A więc dramat polityczny. 

Obecnie prowadzimy rozmowy, ale nie mam jeszcze podpisanej umowy, więc nie jest to na sto procent pewne. Wygląda jednak obiecująco i byłoby to dla mnie naprawdę wielkim wyzwaniem. Pracowałbym w zupełnie innym środowisku, musiałbym zmierzyć się z tyloma rzeczami, o których w tej chwili nie mam nawet pojęcia.  Cieszy mnie to, ponieważ należę do osób, które nie obawiają się tego, co je czeka za rogiem. Wręcz przeciwnie, zastanawiam się, co tam może być. Cokolwiek to jest. Każdy zakręt jest wyzwaniem. 

Słyszałem, że starannie wybierał Pan piękne miejsca do filmowania „Malowanego ptaka” W końcu wszystko zaczęło się w Czeskim Krumlovie, historycznej perełce Czech, gdzie pisał Pan scenariusz. Ale jak wybierał Pan pozostałe miejsca, nie było ich przecież mało…
„Malowanego ptaka” rozkręciłem na Ukrainie, spędziliśmy pięć tygodni na zachodnim Wołyniu, 15 km od granicy z Białorusią. Rzeki, bagna, gęste lasy, zaledwie kilka osób… I to w zasadzie zdecydowało o tym, dokąd pojedziemy dalej, jakie miejsca wybierzemy w Czechach, abyśmy nawiązali do tej atmosfery. Fantastyczna okazała się czeska Szumawa, pasmo górskie na południowym zachodzie kraju. Nigdy w pełni nie rozumiałem patriotyzmu szumawskiego, ale gdy spędziłem tam tyle czasu, poznałem te dzikie góry, piękne miejsca oderwane od cywilizacji, zacząłem rozumieć. Na przykład od Czeskiego Krumlova do miasta Sušice, po Kašperske hory czy Horską Kvildę  znajdziemy tak przepiękne miejsca, w których nie zobaczymy ani jednego budynku czy drutów wysokiego napięcia. Kilometry dziewiczej przyrody . Jeździłem z kamerzystą Vladimírem Smutným po tych okolicach i on co chwilę zatrzymywał się i robił zdjęcia. Za każdym zakrętem otwierał się przed nami widok na kolejną fantastyczną scenerię. 

Dziś w wielu filmach zajmuje się tym jakiś location manager, prawda?
Tak, a potem pokazuje to przez skype`a reżyserowi, siedzącemu gdzieś w cywilizacji.  Ja muszę osobiście pojechać, jestem ze starej szkoły, muszę to zobaczyć na własne oczy. Tylko wtedy człowiek jest w stanie, nie tylko podziwiać krajobraz w promieniu 360 stopni, ale także realnie poczuć to miejsce, jego ducha, historię, urok… Nie, tego nie da się niczym zastąpić.

Ma Pan z pewnością więcej takich miejsc w Republice Czeskiej, szczególnie w południowych Czechach?
Zdecydowanie dziesiątki. Poza tym nasza rodzina pochodzi z południowych Czech i często jeżdżę tam z teatrem, pływamy na łodziach po tutejszych rzekach. Na przykład po Otavie, gdzie po drodze mija się potężny zamek Rabí, piękne wzgórza, lasy, łąki, potoki. Albo staw Rožmberków na Lužnicy, który jest unikatem jako największy staw w Europie. Urokliwa jest też kraina zwana Czeską Kanadą, z zamkiem Landštejn. Te wszystkie miejsca gorąco polecam turystom, którzy odwiedzą nasz kraj.


 

Kim jest Václav Marhoul?
Václav Marhoul (urodzony 30 stycznia 1960 w Pradze) jest czeskim scenarzystą, reżyserem, aktorem (członek teatru Divadlo Sklep i grupy teatralnej Pražská pětka), producentem, przedsiębiorcą, organizatorem kultury i menedżerem. Po aksamitnej rewolucji przez siedem lat był dyrektorem generalnym Studia Filmowego Barrandov. Przygotowywał także obchody zakończenia II wojny światowej w Pradze i w Pilznie czy program kulturalny w ramach praskiego szczytu państw NATO. Zrealizował filmy „Mazaný Filip”, „Tobruk” i dotychczas najbardziej udany film „Malowany ptak”, którego premiera odbyła się we wrześniu 2019 roku. Jego produkcja kosztowała 174 miliony koron i prawdopodobnie otworzyła Marhoulovi drogę do innych dużych projektów międzynarodowych.